***
Weszli do środka, w całej karczmie siedzieli czarodzieje i czarownice w długich szatach. Lily rozejrzała się po pomieszczeniu; gdzieniegdzie dostrzegła miotły, które z zapałem zamiatały podłogę, tak jakby ktoś pociągał za niewidzialne nitki przywiązane do nich.
Skierowali się na zaplecze, gdzie stanęli przed ceglaną ścianą. Czarodziej zaczął liczyć cegły w murze, po czym wyjął z kieszeni różdżkę i stuknął nią w jedną z cegieł. Ku zdziwieniu Lily mur powoli zaczął się rozsuwać. Gdy cegły całkowicie się rozsunęły, oczom dziewczynki ukazał się niezwykły widok. Po obu stronach wąskiej ulicy stały upchane ciasno sklepy, jednak uwagę Lily przykuł olbrzymi budynek na końcu ulicy.
- To bank Gringotta. - Powiedział profesor Slughorn, widząc zainteresowanie dziewczynki. - Właśnie tam się wybieramy.
***
Kiedy weszli do budynku, oczom Lily ukazała się wielka marmurowa sala z długim kontuarem, przy którym na wysokich stołkach siedziało ze stu goblinów. Każdy z nich pisał coś w grubych księgach rachunkowych, odważał monety na mosiężnych wagach lub badał przez lupę drogie kamienie. Wszędzie było pełno drzwi, przy których stały gobliny wskazując klientom drogę i kłaniając się grzecznie. Profesor podszedł do jednego z siedzących przy kontuarze goblinów, a dziewczynka poszła za nim.
- Dzień dobry, chcielibyśmy dostać się do skrytki panny Lily Evans. - Goblin skinął głowa i zapytał.
- Czy ma pan klucz do skrytki? - Gdy nauczyciel pokręcił głową, goblin pochylił się i zaczął grzebać w jednej z szuflad, po czym wyciągnął z jednej z przegródek mały złoty kluczyk i podał go czarodziejowi. Następnie przywołał jednego z goblinów, który zaprowadził ich dom jednych z wielu drzwi znajdujących się po lewej stronie.
Za drzwiami rozciągał się wąski kamienny korytarz oświetlony pochodniami, a na jego podłodze znajdowały się tory przypominające te, które można spotkać w kopalni. Kiedy przewodnik zagwizdał, z korytarza wyłonił się wózek, również przypominający wagonik kopalniany. Kiedy do niego wsiedli, pojazd ruszył z zawrotną prędkością. Po chwili korytarz rozszerzył się, ukazując po obu stronach wykute w skale drzwi.
Chwilami tory unosiły się w powietrzu, jakby podtrzymywane przez jakieś niewidzialne podpory, a wózek nadal pędził krętymi korytarzami sam wybierając drogę na rozwidleniach torów. Kiedy wreszcie się zatrzymali i wysiedli z wagonu, Lily odetchnęła, nie dlatego, ze jazda się jej nie podobała - wręcz przeciwnie, była zachwycona - jednak prędkość z jaką pojazd się poruszał sprawiła, ze dziewczynka czuła się tak jakby jej żołądek znalazł się w kompletnie innym miejscu. Goblin wziął kluczyk od profesora i otworzył drzwiczki w ścianie; ich oczom ukazał się pokaźny stosik monet, z którego Slughorn zgarnął trochę i podał Lily.
- Skąd to wszystko się tu wzięło? - Spytała cicho dziewczynka.
- Ta skrytka została założona tuż po twoim urodzeniu. Szkoła przyznaje przyszłym uczniom niewielkie stypendia na naukę. Ty już od początku miałaś zostać czarodziejką.
- Naprawdę? - zdziwiła się Lily.
-Oczywiście to twoje przeznaczenie. - Odpowiedział profesor i ruszyli w drogę powrotną. Zanim opuścili budynek, wymienili jeszcze część pieniędzy, które dziewczynka dostała od mamy, na czarodziejską walutę.
Kiedy wyszli z banku, Lily zerknęła na tabliczkę, znajdującą się obok drzwi. Widniał na niej następujący napis:
"Wejdź tu przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos,
Bo ci, którzy biorą co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych,
Więc jeśli wchodzisz by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los"
Dziewczynka pomyślała, że niezbyt mądra byłaby próba włamania się do tego banku.
***
Pierwszym miejscem, do jakiego udali się po opuszczeniu banku była księgarnia, w której na wysokich półkach piętrzyły się rozmaite książki o różnych kształtach i rozmiarach. Lily, która uwielbiała czytać, była wniebowzięta. Z błyszczącymi oczami rozglądała się na wszystkie strony i brała książki do rąk. Kiedy wyszli ze sklepu Slughorn wraz z dziewczynką byli obładowani pakunkami pełnymi książek - oprócz niezbędnych podręczników Lily kupiła kilka lektur uzupełniających dotyczących historii Hogwartu i świata magii.
***
Później poszli kupić przyrządy do nauki eliksirów oraz komplet szat szkolnych. W pierwszym ze sklepów kupili lśniący cynowy kociołek i kilka niezbędnych miarek, w sklepie z szatami profesor Slughorn zostawiła Lily na piętnaście minut i poszedł uzupełnić swoje zapasy składników do warzenia mikstur. Dziewczynka stała na stołku, podczas gdy wokół niej uwijała się uśmiechnięta, korpulentna kobieta upinając na niej szpilkami długą, czarną szatę.
Kiedy wszystko było już gotowe, Lily zapłaciła i wyszła przed sklep, gdzie czekał na nią uśmiechnięty profesor.
- Musimy jeszcze tylko kupić ci różdżkę - powiedział pakując wszystko jednym machnięciem różdżki do kufra, który kupił gdy dziewczynka była w sklepie z szatami Madame Malkin, po czym za sprawą czarów uniósł go w powietrze i przywiązał do uchwytu wyciągnięty z kieszeni sznurek, a drugi jego koniec podał Lily. Dziewczynka zaśmiała się - ciężki kufer pełen książek i innych drobiazgów unosił się w powietrzu jak balonik wypełniony helem!
***
Sklep z różdżkami był wąski i wyglądał dość niepozornie. Złote litery nad drzwiami układały się w napis: "OLLIVANDEROWIE : WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 382 r. PRZED NASZĄ ERĄ."
Wnętrze było prawie puste; stało tutaj tylko jedno krzesło, a wszędzie piętrzyły się stosy rozmaitych pudełek. Z głębi sklepu wyłonił się starszy pan i spojrzał na nich swoimi wielkimi oczami, które przywodziły na myśl dwa srebrne księżyce.
- Dzień dobry - odezwał się - Cóż za przemiła wizyta panie profesorze! Pani, jak mniemam jest naszą klientką. Czy mógłbym wiedzieć jak panienka ma na imię?
- Dzień dobry... Jestem Lily Evans - odpowiedziała cicho dziewczynka, onieśmielona sposobem w jaki zwracał się do niej staruszek.
- Zobaczmy co my tu mamy... Czy mógłbym spytać, która ręka ma moc? - Lily zawahała się, jednak już po chwili zrozumiała o co chodzi. - Prawa, jestem praworęczna - odpowiedziała nieco speszona, a pan Ollivander wyjął z kieszeni miarkę i zaczął mierzyć nią długość ręki dziewczynki. Już po chwili sprzedawca zaczął grzebać w różnych pudełkach, podczas gdy taś nadal dokonywała pomiarów. W końcu staruszek kazał jej przestać i podał Lily jedną z różdżek.
- Brzoza i serce smoka, proszę nią machnąć. - jednak kiedy Lily uniosła rękę, pan Ollivander pokręcił głową i podał jej inną różdżkę. Dziewczynka wypróbowała jeszcze trzy, a sprzedawca prawie natychmiast wyjmował je z jej ręki. W końcu za piątym razem gdy Lily zamachnęła się przez jej palce przeszedł miły dreszcz, a z końca różdżki wyleciały tysiące świetlistych motyli połyskujących wszystkimi kolorami tęczy. W powietrzu uniosła się miła woń kwiatów. Dziewczynka patrzyła na to zjawisko z zachwytem, a sprzedawca zaklaskał i powiedział.
- Doskonale! Świetny wybór! Wierzba, dziesięć i ćwierć cala, bardzo elegancka. Znakomita do rzucania uroków. Bo widzisz, różdżka zazwyczaj sama wybiera sobie właściciela. Z pewnością jeszcze kiedyś niejednemu namieszasz w głowie... Choć nie sądzę, żeby uroki miały z tym coś wspólnego. - To ostatnie powiedział tak cicho, że dziewczynka nie mogła już tego usłyszeć.
***
Kiedy Lily wróciła do domu i z pomocą rodziców wniosła kufer do swojego pokoju, położyła się na łóżku i zaczęła rozmyślać o tym, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach. Ani się obejrzała, a już spała spokojnie, śniąc o Hogwarcie, magii i przedziwnych stworzeniach.
Proszę bardzo, oto oczekiwany przez niektórych od dawna rozdział. :)
Mam nadzieję, że wam się podoba. :D
Auuuuu moje palce.
Ściskam serdecznie.
~ Meg