poniedziałek, 26 maja 2014

Ummmm... Błagam nie bijcie!

  Uhmm... Cześć Wam. Co tam u Was? *rozgląda się nerwowo po czym pada na kolana i tłucze czołem o podłogę* Błagam Was nie bijcie! Naprawdę dekapitacja głowy nie jest przyjemna! (tak sądzę) Proszę! Zaraz, zaraz... Co? Przecież i tak tego nikt nie czyta. *wstaje z kolan, otrzepuje się i z niepokojem sprawdza czy nikt tego nie widział* Uff... <błogi wyraz twarzy> Tak czy inaczej jeśli jakiś zbłakany wędrowiec lub ktoś inny zagubił się gdzieś tutaj, to mam nadzieję, że powtórzy Wam tę wiadomość (chyba, że sami ją przeczytacie, co jest raczej bardziej prawdopodobne). Chcę Was naprawdę przeprosić za brak aktywności z mojej strony, ostatnio bardzo dużo różnych rzeczy działo się u mnie, więc jakoś nie miałam ochoty nic pisać, postaram się to jakoś wynagrodzić. W ramach malutkiego zadośćuczynienia postaram się wrzucić wam dwa minitekściki, które może rozwinę, a wcześniej pojawiły sie gdzieś indziej (oba związane z tematyką potterowską). Mam jeszcze trzeci, ale on ze względu na brak związku z blogiem pójdzie raczej na "Z innej beczki" (chyba, ze będziecie chcieli go tutaj). To jak, wrzucać? Piszcie w komentarzach czy chcecie je przeczytać. :)

P.S. Zapraszam was na bloga "Well, you are quite nice. You know?" Prowadzonego przez Mildredred, a którego ja ilustruję (to właśnie tam jest jeden z moich tekstów).

P.S.2 Przepraszam za błędy stylistyczne, które wynikają z tego, ze tekst był pisany na totalnym "spontanie".

Pozdrawiam misiaki,
Wasza Meg :)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Kryptoreklama i jeszcze coś ;)

Cześć wam!
Jak minęły święta? Mam nadzieję, że dobrze. :) Piszę tę notkę, aby poinformować was o nowym wpisie na moim drugim blogu (klik) oraz na specjalną prośbę Stelli powiedzieć wam o pewnym blogu (klik). Zachęcam do klikania w linki i obserwowaniu mojego drugiego bloga. :)
Pozdrawiam,
Wasza Meg ;)

piątek, 18 kwietnia 2014

Małe info i zyczenia. :)

Kochani, z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzę wam dużo radości, chwil spędzonych z rodziną, mokrego dyngusa i smacznego jajka, a żeby nie dyskryminować tych o innym wyznaniu ( jeśli są tu tacy ), życzę im miłego odpoczynku i dobrej zabawy. :) Chciałabym również zaprosić was serdecznie na bloga, którego ostatnio zaczęłam ilustrować (http://well-you-are-quite-nice-you-know.blogspot.com/). Nie wiem czy uda mi się coś napisać przez Świętach, bo tuż po nich mam egzaminy więc nic nie obiecuję. :)
Pozdrawiam,
Wasza Meg

wtorek, 8 kwietnia 2014

Świętujemy!

Hej!
Jestem bardzo, bardzo, bardzo szczęśliwa. Dlaczego? Dlatego, że na moim blogu jest już przeszło 1200 wyświetleń! Nie wiem jak to jest możliwe! Cóż mogę powiedzieć? Jedyne co mi przychodzi do głowy to WOW! Uwielbiam was wszystkich! Wiem, ze nagromadziło się tu mnóstwo wykrzykników, ale cóż ja poradzę?
Ściskam mocno,
Wasza Meg :)

Rozdział 5 "James, podróż i Hogwart"

Ten rozdział dedykuję MKJB* ( będzie wiedziała o co chodzi :D) oraz Abigail, której komentarze cudownie napędzają mnie do działania. :)


  - Tato! Kup mi miotłę! Prooszę!
- Nie ma mowy James.  - powiedział mężczyzna, po raz kolejny próbując odciągnąć syna od wystawy sklepowej.
- Dlaczego? Syriusz przecież dostał. - nie poddawał się chłopiec. - Proszę Tak bardzo, bardzo proszę!
- Nie i koniec!
- Tatusiu... naprawdę bardzo proszę. - spróbował chłopak, przybierając niewinny wyraz twarzy. Ojciec jeszcze raz spojrzał na niego. Nie wiadomo czemu widok jego rozczochranej czarnej czupryny i wielkich oczu sprawił, że wbrew swojej woli odpowiedział: - Dobrze, już dobrze. Kupimy ci ją. Prawda kochanie? - To ostatnie było skierowane do jego żony, która z nieco drwiącym uśmiechem skinęła głową.
- Naprawdę nie potrafisz ma odmówić!
-  Nie moja wina, ze tak na mnie patrzy. W dodatku sam byłem taki w jego wieku -  powiedział po czym poszedł za synem do sklepu z miotłami.

***

  James po raz kolejny spojrzał na swoją nową miotłę i uśmiechnął się szeroko.
- Teraz to będzie na czym latać! - pomyślał i chwycił za trzonek miotły. Co prawda rodzice zabronili mu latać po podwórku po tym jak z całym impetem wpadł na psa sąsiadów, nie wspominając już o domu, gdzie w drastyczny sposób swój żywot zakończyły dwa ozdobne wazony oraz przepiękny zegar ścienny. Oczywiście rodzice naprawili je za pomocą zaklęcia, ale James dostał bezwzględny zakaz latania po domu.
  Chłopak powoli otworzył okno i wystawił głowę. Rozejrzał się dookoła i z uśmiechem wsiadł na miotłę.
Zaledwie minutę później, kiedy chłopiec latał w najlepsze po podwórku, z domu dobiegł głos matki.
- James! Wracaj natychmiast!
  Chłopak z cierpiętniczą miną spojrzał na stojącą w jego pokoju mamę i posłusznie wrócił do domu.
  Dorea Potter miała trzydzieści sześć lat. Była szczupła i wysoka co znacznie ułatwiało jej życie podczas sprzeczek z synem. Nie była niemiła, ale bardzo nie lubiła, kiedy ktoś nie stosował się do jej zakazów.
  Teraz jej syn wyglądał na speszonego, więc żeby trochę rozluźnić atmosferę, uśmiechnęła się.
- Ile razy mówiłam ci, żebyś nie latał na miotle po podwórku? - spytała z naganą w głosie.
- Jeśli liczyć dzisiejszy, to dokładnie 63 razy. - powiedział chłopak z uśmiechem.
- 65 - poprawiła go matka uśmiechając się złośliwie - Będziesz musiał oddać mi miotłę.
- Ale mamo! Proszę!
- Nic z tego.
- Mamusiu... Proooszę! - spróbował jeszcze raz James, przybierając najbardziej błagalną minę jaką potrafił.
  Podobnie jak jej mąż Charlus,kobieta nie potrafiła odmówić synowi, kiedy patrzył na nią w ten sposób.
- Dorze, już dobrze. Ale jeśli będę musiała cię ganić po raz sześćdziesiąty szósty, nie będę się powstrzymywać. - Ostrzegła go wychodząc z pokoju.
- Sześćdziesiąty czwarty - poprawił ją syn. Nie mógł zobaczyć kpiącego uśmiechu, który pojawił się na twarzy jego matki gdy tylko wyszła z pokoju.
- On zawsze musi mieć ostatnie słowo - pomyślała z rozbawieniem.

***

  James stał z rodzicami na stacji nie mogąc się zdecydować co robić. Wiedział, że nie ma innego wejścia na peron, ale bał się zderzenia z barierką. Zobaczył, że w jego stronę idzie czarnowłosy chłopak i macha do niego.
- Cześć!
- Cześć Syriusz!
- Co jest? Boisz się? - spytał chłopak z uśmiechem, wskazując na barierkę.
- No co ty! Ja miałbym się bać? Żartujesz?
- To czemu stoisz tu jak kołek?
- Eee...
- Tak myślałem! - zaśmiał się - Widzisz tamta dziewczynę? Pewnie tez do Hogwartu.. - powiedział, wskazując stojącą nieopodal ruda dziewczynkę w ich wieku.
- Pewnie od Mugoli.
- Pomożemy jej? - zapytał Syriusz.
- Dobra - odpowiedziała jego przyjaciel i podszedł do dziewczynki.
- Hej. Jedziesz do Hogwartu?
- Tak - odpowiedziała Lily Evans - może wy powiecie mi, jak dostać się na peron?
- Jasne. po prostu pobiegnij prosto na tamtą barierkę - odpowiedział James, wskazując kciukiem za siebie.
  Dziewczynka nie była pewna czy mówi prawdę. Jednak postanowiła zaryzykować. Odwróciła się do rodziców i uściskała ich. Petunia stała z boku obserwując siostrę.
- Będziemy tęsknić. - powiedziała Mary Evans.
- Pamiętaj, masz uczyć się pilnie. - dodał jej mąż.
- Tato... nie jestem już małym dzieckiem. - powiedziała Lily, po czym podeszła do siostry i spytała.
- A ty? Będziesz tęsknić? - dziewczyna nie odpowiedziała, tylko odwróciła się. Młodsza z dziewczynek uścisnęła jej rękę, zostawiając w dłoni siostry zwitek papieru. Po policzkach Petunii spłynęły łzy, które szybko otarła rękawem. Nie miała odwagi przeczytać liściku. Lily odwróciła się i ruszyła w stronę barierki.
Zanim zniknęła, uniosła rękę i krzyknęła:
- No to cześć! - dopiero wtedy jej siostra spojrzała na kawałek papieru, były na nim napisane tylko dwa słowa - "Nie płacz".

***

  Lily otworzyła oczy, które zamknęła na czas przechodzenia przez barierkę
  Rozejrzała się wokoło i zamarła - jeszcze nigdy nie widziała tylu czarodziejów w jednym miejscu. W powietrzu unosiła się magia, wprowadzając cudowną atmosferę. Na peronie, wśród kłębów pary i dymu stała czerwona lokomotywa. Ktoś szturchnął ją w ramię. Lily obróciła się i natychmiast się uśmiechnęła.
- Sev!
- Cześć Lily! Gotowa na podróż do Hogwartu?
- Jasne! Trochę się denerwuję.
- Nie ma czym. Będzie świetnie.
- Lepiej już chodźmy. - powiedział chłopak i ruszyli w stronę pociągu.

***

  Po kilku minutach jazdy pociągiem, do przedziału, w którym siedziała Lily z Severusem, weszły dwie dziewczyny.
- Wolne? - spytała jedna z nich, wskazując miejsce obok dziewczynki.
- Jasne usiądźcie.
- Pierwszy raz do Hogwartu?
- Tak. Wy też?
- Yhym. - mruknęła jedna z dziewczyn.
- Jestem Lily... Lily Evans, a to jest Severus Snape.
- Miło mi. Dorcas Meadows. To jest Ann Jones.
- Hej. - Lily przyjrzała się im. Dorcas była brunetką o brązowych oczach, jej włosy opadały na ramiona falami, a druga z dziewczyn miała brązowe włosy splecione w warkocz i ciemnoniebieskie oczy.
- Jesteście z magicznych rodzin? - spytała rudowłosa, spoglądając na swoje nowe koleżanki z zaciekawieniem.
- Ja tak. - odpowiedziała Dorcas - Ann jest półkrwi.
- Moja mama jest czarownicą. - uzupełniła druga dziewczyna.
  Ledwie to powiedziała, a do przedziału wpadło dwóch chłopaków, których Lily spotkała na peronie.
- Wszędzie jest pełno. - wyjaśnił chłopak, który jej pomógł. - Tak w ogóle jestem James.
- Nie podrywaj ich - wtrącił się drugi chłopak wrzucając swój bagaż na półkę ponad siedzeniami.
- A kto ci powiedział, że je podrywam palancie?!
- Tak to wygląda.
- Zamknij się Syriusz! - krzyknął chłopak, po czym wybuchnął śmiechem - Nie przejmujcie się nami. - powiedział siadając obok Lily - My tak po prostu mamy. Ma ktoś ochotę na partyjkę "Eksplodującego Durnia"?
- A co to jest? - spytała szczerze zaciekawiona Lily.
- To karciana gra czarodziejów. - wyjaśniła Dorcas.
- W której karty eksplodują. - uzupełnił Syriusz.
  Kiedy zasady zostały wyjaśnione, rozpoczęła się gra. z początku rudowłosej dziewczynce nie szło  zbyt dobrze, jednak już po kilku minutach zaczęła łapać o co chodzi.
  Po kilku partiach drzwi przedziału otworzyły się i stanęła w nich starsza pani z wielkim wózkiem pełnym słodyczy.
- Coś z wózka, kochaneczki? - spytała z miłym uśmiechem, na co odpowiedział jej entuzjastyczny okrzyk zebranych. Po chwili cała szóstka tłoczyła się wokół staruszki której pobłażliwy uśmiech zdradzał, że nie pierwszy raz spotyka się z taką reakcja.
  To co Lily zobaczyła na wózku, w żaden sposób nie przypominało znanych jej słodyczy. Było tam wszystko, poczynając od pasztecików dyniowych, a kończąc na Fasolkach Wszystkich Smaków (dosłownie) Bertiego Botta.
  Przez chwilę nie mogła się zdecydować co wybrać, jednak Ann zaproponowała, by kupili wszystkiego po trochu i podzielili się po równo. Chwilę później siedzieli, razem zajadając się łakociami. Najwięcej zabawy było z Fasolkami Wszystkich Smaków, ponieważ James za każdym razem trafiał na te o obrzydliwych smakach (najpierw trafił na pieprzowa, później na tę o smaku wątróbki, a następnie na fasolkę o smaku woszczyny z uszu). Za każdym razem gdy wziął jakąś do ust, natychmiast ją wypluwał, po czym krzywił się z obrzydzeniem i sięgał po kolejną.

***

Kiedy zaczęło się ściemniać, a oni byli już przebrani w szaty szkolne, pociąg z przeciągłym gwizdem zatrzymał się na stacji. Cała szóstka wysiadła z pociągu w doskonałych humorach - nawet James, który miał wyjątkowego pecha, promieniał radością.
- No to jesteśmy na miejscu - powiedział Syriusz - Mam nadzieję, że się nie zgubimy w tym tłumie - dodał.
  Jego ostatnie słowa zagłuszył donośny głos spośród tłumu.
- Pierszoroczni za mną! - dziewczynka spojrzała w stronę z której dochodził. Pośrodku tłumu stał olbrzymi brodaty mężczyzna, ubrany w długie futro.
- Kto to? - spytała Lily.
- To Hagrid, gajowy Hogwartu. Jest półolbrzymem. - odpowiedział Severus.
- Lepiej za nim chodźmy. - powiedziała Ann, kierując się w stronę brodacza. Reszta poszła za nią.
  Kilkanaście minut później siedzieli już w łodziach, płynąc przez jezioro w stronę zamku. Kiedy Lily go zobaczyła, omal nie umarła z wrażenia. Budowla była ogromna, z mnóstwem wieżyczek i pięknie zdobionych okien. W dodatku światło księżyca nadawało jej jeszcze więcej magicznego charakteru. Dziewczynka nigdy nie pomyślałaby, że będzie się uczyć w takim miejscu, a co dopiero w nim mieszkać. Teraz siedziała jak na szpilkach, chcąc czym prędzej znaleźć się w tym bajkowym miejscu.

***

  Na zamku powitała ich wysoka, szczupła czarownica w średnim wieku. Przedstawiła się jako wicedyrektor Hogwartu, profesor Minerwa McGonnagall i opowiedziała im co nieco o zamku. Następnie wprowadziła ich do Wielkiej Sali gdzie ustawiono kilka rzędów stołów, przy których siedzieli starsi uczniowie przyglądając się im z ciekawością.
  Na środku sali ustawiono krzesło, na którym leżała stara, powycierana tiara. Jednak największe wrażenie wywierał sufit, na którym migotały miliony gwiazd. W powietrzu zaś unosiły się setki płonących świec, nie topiąc się, ani nie gasnąc.
  Wreszcie nastąpiła Ceremonia Przydziału, która poprzedziła przemowa Tiary Przydziału (bo jak się okazało, potrafiła ona mówić). Następnie profesor McGonnagall zaczęła odczytywać nazwiska uczniów, a oni po kolei podchodzili do krzesła, siadali na nim i wkładali na głowę tiarę. Wówczas kapelusz wykrzykiwał nazwę jednego z czterech domów, (Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw lub Slytherin) do którego został przydzielony uczeń. Lily, James, Dorcas, Ann i Syriusz zostali przydzieleni do Gryffindoru, natomiast Severus trafił do Slytherinu.
  Po zakończeniu Ceremonii, gdy wszyscy siedzieli już przy swoich stołach, naprzód wystąpił wiekowy mężczyzna z długą białą brodą i włosami. Mimo sędziwego wieku biła od niego energia i radość. Kiedy stanął na podwyższeniu, młodzi czarodzieje zamilkli, a on przemówił dźwięcznym głosem.
- Witam was serdecznie moi drodzy! nazywam się Albus Dumbledore i jestem dyrektorem w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mam nadzieję, że nauka tutaj przyniesie wam wiele radości i korzyści. Proponuję, byśmy razem zaśpiewali hymn naszej szkoły! - po tych słowach machnął różdżką, a w powietrzu pojawiły się świetliste litery układając się w tekst:
"Hogwart, Hogwart. Pieprzo-Wieprzny Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna,
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!"
Wszyscy ryknęli śmiechem, po czym zaczęli śpiewać - każdy na inna melodię i w innym tempie. Kiedy skończyli, dyrektor ponownie wstąpił na podwyższenie, na co część uczniów zareagowała niezadowolonymi westchnieniami.
- Nie będę was dłużej zamęczać, tym bardziej, że sam jestem już potwornie głodny - powiedział z uśmiechem - Dlatego chcę tylko życzyć wam smacznego. Jedzcie ile dusza zapragnie! - rzekł i w tym momencie na stołach pojawiła się masa cudownie pachnących potraw. Z kilkuset gardeł wyrwał się okrzyk radości i zaczęli jeść.

***

  Kiedy wszyscy już zjedli, opiekunowie każdego z domów ustawili ich w grupach i nakazali im słuchać prefektów, którzy mieli zaprowadzić ich do dormitoriów.
  Kiedy szli przez korytarze niemal każdy musiał się pilnować, aby nie trzymać ust otwartych. Portrety na korytarzach zagadywały ich przyjaźnie, a ruchome schody posłusznie przysuwały się im pod nogi. Kiedy wreszcie dotarli na szóste piętro, ich oczom ukazał się portret grubej kobiety ubranej w różową jedwabną suknię. Za nią znajdował się przepiękny krajobraz.
- Hasło? - powiedziała lub raczej wyśpiewała kobieta.
- To jest portret Grubej Damy. - powiedział prefekt, który ich tu przyprowadził - Jeśli chcecie przejść musicie znać hasło.
- Przejść przez portret? - spytała jedna z dziewczyn.
- Tak, za tym obrazem jest wejście do pokoju wspólnego Gryffindoru. Hasło brzmi - "Veni, vidi, vici"**.
- Dokładnie tak. Zapraszam. - potwierdziła Gruba Dama wykonując ręka zapraszający gest i otwierając przejście

***

  Lily leżała w wielkim łóżku z baldachimem i rozmyślała. Myślała o wszystkim co wydarzyło się w ostatnich dniach, o zamku Hogwart, o sympatycznych duchach przechadzających się po nim, oraz o mówiących i ruszających się postaciach na portretach. Wszystko to wydawało się tak niewiarygodne, jakby było snem, a Lily miałaby się obudzić lada moment. Nawet nie zauważyła kiedy udała się do krainy snów.
  Tymczasem w dormitorium chłopców trwała ożywiona rozmowa. James i Syriusz trafili do pokoju z dwoma innymi chłopakami - wysokim i szczupłym Remusem Lupinem oraz niskim i krępym Peterem Pettiegriew'em. Rozmawiali  o Quidditchu - magicznej grze rozgrywanej na latających miotłach, oraz o innych sprawach interesujących chłopców w ich wieku.

Wreszcie wstawiłam piąty rozdział! trochę mi to zajęło, ale warto było :) Nie wiem za ile będzie kolejny, ale postaram się wrzucić coś jak najszybciej (jak nie tu, to coś gotowego na www.z-innej-beczki-ljii.blogspot.com).
Pozdrawiam cieplutko.
~Meg :)
......................................................................................................................
Przypisy:
* Moja Kochana Jedyna Beta
** "Przybyłem, zobaczyłem, Zwyciężyłem" - słowa Juliusza Cezara

Informacja - znowu.

Co prawda obiecałam sobie, że nie będzie już notek informacyjnych zanim wstawię rozdział, ale uznałam, że należy się kilka wyjaśnień.Otóż ostatnio, przez kilka dni nie miałam internetu, więc nie mogłam nic pisać. Teraz jestem w szkole i piszę na telefonie (dlatego z góry przepraszam za jakieś dziwne wielkości czcionki itp.) Na szczęście mam już dostęp do internetu i jak najszybciej postaram się coś wrzucić (rozdział czeka w zeszycie na przepisanie).
  Przepraszam za taki nawał postów informacyjnych, ale po prostu musiałam. :) Wybaczycie mi? *-*
Pozdrawiam
Wasza Meg

wtorek, 1 kwietnia 2014

Kilka słów w sprawie bloga.

Cześć wam!
Piszę tego posta, żeby poinformować was o tym, że już wkrótce (mam nadzieję) pojawi się nowy rozdział, a w nim kilka nowych postaci. :)
Ostatnimi czasy, nie miałam pomysłów na ciąg dalszy i nijak nie mogłam się zabrać za pisanie. Bardzo was za to przepraszam i mam nadzieję, że nie jesteście źli.
Pozdrawiam i ściskam
Wasza Meg :)

czwartek, 6 marca 2014

Sowa lub sówka. :)

Czytając tego bloga, zauważasz, że do twojego okna dobija się znajoma sowa. Kiedy otwierasz okno, ptak wpada do twojego pokoju i ląduje na biurku wywracając przy tym twój ulubiony kubek i rozbryzgując dookoła jego zawartość. Bierzesz od niej list i czytasz go. Sowa siedzi obok i wyraźnie na coś czeka.
- Zapłata! - krzyczysz uderzając się dłonią w czoło. - Za ten bałagan dostaniesz mniej pieniędzy - mówsz do sowy wrzucając do sakiewki przy jej nodze kilka drobniaków. Zwierzę syczy z oburzeniem i z godnością odlatuje.
Oto treść listu:

Cześć!  :)
   Pzepraszam, że od dłuższego czasu nic nie pisałam, ale ostatnio z powodu próbnych egzaminów, nie miałam czasu pisać ani tu, ani na "Z innej beczki". Rozdział jest już w przygotowaniu i (uwaga spojler) pojawi się w nim dwóch huncwotów (uwaga ten fan fic jest AU). :)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze czekacie. :P
~Meg

piątek, 21 lutego 2014

Z innej beczki

Cześć!
Jako, że ostatnio miałam zastój w pisaniu, postanowiłam, ze zapytam was czy nie chcielibyście przeczytać jakichś innych moich tekstów, które napisałam lub zaczęłam. Trochę tego jest więc podczas kiedy będę pisać mielibyście co czytać. Dajcie znać w komentarzach co o tym sądzicie. :)

~ Meg :)

PS. Link do osobnego bloga w komentarzach. :)

środa, 19 lutego 2014

Przepraszam

Cześć!
Przepraszam was bardzo serdecznie za to, że podczas ferii nic nie napisałam.
Mam nadzieję, że się nie gniewacie. Byłam poza domem i jakoś nie było czasu.
Pozdrawiam
~ Meg :)

sobota, 1 lutego 2014

Ferie

Cześć!
Cieszycie się z powodu ferii?
Ja bardzo! Ciesze się też, że teraz będę miała na tyle czasu, że będę mogła nadrobić zaległości w pisaniu.
Już niedługo możecie spodziewać się nowego rozdziału. :)
Pozdrawiam i  życzę miłych ferii! :)
Meg

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 4 "Ostra jazda i Ulica Pokątna"

  Po pięciu minutach jazdy "Błędnym Rycerzem" Lily poważnie zaczęła obawiać się o swoje życie. Mimo iż za każdy razem, gdy autobus zbliżał się do jakiejś przeszkody udawało mu się ją ominąć, dziewczynka nie czuła się zbyt dobrze. Podczas jazdy okazało się, że autobus jest jeszcze bardziej niezwykły niż się wydawało. Podczas gwałtownego hamowania pojazd kurczył się jak harmonijka, po czym wracał do normalnej długości.. Natomiast gdy przejeżdżali pomiędzy samochodami lub jechali wąskimi uliczkami, autobus zwężał się i rozciągał wzwyż, razem ze wszystkim co znajdowało się wewnątrz. Było to trochę śmieszne ze względu na to, że gdy pojazd wjeżdżał na szerszą drogę, najpierw rozszerzał się jego przód, po czym stopniowo wracał do normalnej postaci kończąc na jego tyle. Za każdym razem gdy tak się działo, Lily wystawiała rękę przed siebie i obserwowała jak stopniowo się pogrubia, poczynając od palców, a kończąc na ramieniu.

***

  Po półgodzinie jazdy Błędnym Rycerzem Lily wraz z profesorem Slughornem wysiedli przed jakimś budynkiem szyld głosił, że jest to "Dziurawy Kocioł"
  Weszli do środka, w całej karczmie siedzieli czarodzieje i czarownice w długich szatach. Lily rozejrzała się po pomieszczeniu; gdzieniegdzie dostrzegła miotły, które z zapałem zamiatały podłogę, tak jakby ktoś pociągał za niewidzialne nitki przywiązane do nich.
  Skierowali się na zaplecze, gdzie stanęli przed ceglaną ścianą. Czarodziej zaczął liczyć cegły w murze, po czym wyjął z kieszeni różdżkę i stuknął nią w jedną z cegieł. Ku zdziwieniu Lily mur powoli zaczął się rozsuwać. Gdy cegły całkowicie się rozsunęły, oczom dziewczynki ukazał się niezwykły widok. Po obu stronach wąskiej ulicy stały upchane ciasno sklepy, jednak uwagę Lily przykuł olbrzymi budynek na końcu ulicy.
- To bank Gringotta. - Powiedział profesor Slughorn, widząc zainteresowanie dziewczynki. - Właśnie tam się wybieramy.

***

  Kiedy weszli do budynku, oczom Lily ukazała się wielka marmurowa sala z długim kontuarem, przy którym na wysokich stołkach siedziało ze stu goblinów. Każdy z nich pisał coś w grubych księgach rachunkowych, odważał monety na mosiężnych wagach lub badał przez lupę drogie kamienie. Wszędzie było pełno drzwi, przy których stały gobliny wskazując klientom drogę i kłaniając się grzecznie. Profesor podszedł do jednego z siedzących przy kontuarze goblinów, a dziewczynka poszła za nim.
- Dzień dobry, chcielibyśmy dostać się do skrytki panny Lily Evans. - Goblin skinął głowa i zapytał.
- Czy ma pan klucz do skrytki? - Gdy nauczyciel pokręcił głową, goblin pochylił się i zaczął grzebać w jednej z szuflad, po czym wyciągnął z jednej z przegródek mały złoty kluczyk i podał go czarodziejowi. Następnie przywołał jednego z goblinów, który zaprowadził ich dom jednych z wielu drzwi znajdujących się po lewej stronie.
  Za drzwiami rozciągał się wąski kamienny korytarz oświetlony pochodniami, a na jego podłodze znajdowały się tory przypominające te, które można spotkać w kopalni. Kiedy przewodnik zagwizdał, z korytarza wyłonił się wózek, również przypominający wagonik kopalniany. Kiedy do niego wsiedli, pojazd ruszył z zawrotną prędkością. Po chwili korytarz rozszerzył się, ukazując po obu stronach wykute w skale drzwi.
  Chwilami tory unosiły się w powietrzu, jakby podtrzymywane przez jakieś niewidzialne podpory, a wózek nadal pędził krętymi korytarzami sam wybierając drogę na rozwidleniach torów. Kiedy wreszcie się zatrzymali i wysiedli z wagonu, Lily odetchnęła, nie dlatego, ze jazda się jej nie podobała - wręcz przeciwnie, była zachwycona - jednak prędkość z jaką pojazd się poruszał sprawiła, ze dziewczynka czuła się tak jakby jej żołądek znalazł się w kompletnie innym miejscu. Goblin wziął kluczyk od profesora i otworzył drzwiczki w ścianie; ich oczom ukazał się pokaźny stosik monet, z którego Slughorn zgarnął trochę i podał Lily.
- Skąd to wszystko się tu wzięło? - Spytała cicho dziewczynka.
- Ta skrytka została założona tuż po twoim urodzeniu. Szkoła przyznaje przyszłym uczniom niewielkie stypendia na naukę. Ty już od początku miałaś zostać czarodziejką.
- Naprawdę? - zdziwiła się Lily.
-Oczywiście to twoje przeznaczenie. - Odpowiedział profesor i ruszyli w drogę powrotną. Zanim opuścili budynek, wymienili jeszcze część pieniędzy, które dziewczynka dostała od mamy, na czarodziejską walutę.
  Kiedy wyszli z banku, Lily zerknęła na tabliczkę, znajdującą się obok drzwi. Widniał na niej następujący napis:
"Wejdź tu przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos,
Bo ci, którzy biorą co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych,
Więc jeśli wchodzisz by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los"
  Dziewczynka pomyślała, że niezbyt mądra byłaby próba włamania się do tego banku.

***

  Pierwszym miejscem, do jakiego udali się po opuszczeniu banku była księgarnia, w której na wysokich półkach piętrzyły się rozmaite książki o różnych kształtach i rozmiarach. Lily, która uwielbiała czytać, była wniebowzięta. Z błyszczącymi oczami rozglądała się na wszystkie strony i brała książki do rąk. Kiedy wyszli ze sklepu Slughorn wraz z dziewczynką byli obładowani pakunkami pełnymi książek - oprócz niezbędnych podręczników Lily kupiła kilka lektur uzupełniających dotyczących historii Hogwartu i świata magii.

***

  Później poszli kupić przyrządy do nauki eliksirów oraz komplet szat szkolnych. W pierwszym ze sklepów kupili lśniący cynowy kociołek i kilka niezbędnych miarek, w sklepie z szatami profesor Slughorn zostawiła Lily na piętnaście minut i poszedł uzupełnić swoje zapasy składników do warzenia mikstur. Dziewczynka stała na stołku, podczas gdy wokół niej uwijała się uśmiechnięta, korpulentna kobieta upinając na niej szpilkami długą, czarną szatę.
  Kiedy wszystko było już gotowe, Lily zapłaciła i wyszła przed sklep, gdzie czekał na nią uśmiechnięty profesor.
- Musimy jeszcze tylko kupić ci różdżkę - powiedział pakując wszystko jednym machnięciem różdżki do kufra, który kupił gdy dziewczynka była w sklepie z szatami Madame Malkin, po czym za sprawą czarów uniósł go w powietrze i przywiązał do uchwytu wyciągnięty z kieszeni sznurek, a drugi jego koniec podał Lily. Dziewczynka zaśmiała się - ciężki kufer pełen książek i innych drobiazgów unosił się w powietrzu jak balonik wypełniony helem!

***

  Sklep z różdżkami był wąski i wyglądał dość niepozornie. Złote litery nad drzwiami układały się w napis: "OLLIVANDEROWIE : WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 382 r. PRZED NASZĄ ERĄ."
  Wnętrze było prawie puste; stało tutaj tylko jedno krzesło, a wszędzie piętrzyły się stosy rozmaitych pudełek. Z głębi sklepu wyłonił się starszy pan i spojrzał na nich swoimi wielkimi oczami, które przywodziły na myśl dwa srebrne księżyce.
- Dzień dobry - odezwał się - Cóż za przemiła wizyta panie profesorze! Pani, jak mniemam jest naszą klientką. Czy mógłbym wiedzieć jak panienka ma na imię?
- Dzień dobry... Jestem Lily Evans - odpowiedziała cicho dziewczynka, onieśmielona sposobem w jaki zwracał się do niej staruszek.
- Zobaczmy co my tu mamy... Czy mógłbym spytać, która ręka ma moc? - Lily zawahała się, jednak już po chwili zrozumiała o co chodzi. - Prawa, jestem praworęczna - odpowiedziała nieco speszona, a pan Ollivander wyjął z kieszeni miarkę i zaczął mierzyć nią długość ręki dziewczynki. Już po chwili sprzedawca zaczął grzebać w różnych pudełkach, podczas gdy taś nadal dokonywała pomiarów. W końcu staruszek kazał jej przestać i podał Lily jedną z różdżek.
- Brzoza i serce smoka, proszę nią machnąć. - jednak kiedy Lily uniosła rękę, pan Ollivander pokręcił głową i podał jej inną różdżkę. Dziewczynka wypróbowała jeszcze trzy, a sprzedawca prawie natychmiast wyjmował je z jej ręki. W końcu za piątym razem gdy Lily zamachnęła się przez jej palce przeszedł miły dreszcz, a z końca różdżki wyleciały tysiące świetlistych motyli połyskujących wszystkimi kolorami tęczy. W powietrzu uniosła się miła woń kwiatów. Dziewczynka patrzyła na to zjawisko z zachwytem, a sprzedawca zaklaskał i powiedział.
- Doskonale! Świetny wybór! Wierzba, dziesięć i ćwierć cala, bardzo elegancka. Znakomita do rzucania uroków. Bo widzisz, różdżka zazwyczaj sama wybiera sobie właściciela. Z pewnością jeszcze kiedyś niejednemu namieszasz w głowie... Choć nie sądzę, żeby uroki miały z tym coś wspólnego. - To ostatnie powiedział tak cicho, że dziewczynka nie mogła już tego usłyszeć.

***

  Kiedy Lily wróciła do domu i z pomocą rodziców wniosła kufer do swojego pokoju, położyła się na łóżku i zaczęła rozmyślać o tym, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach. Ani się obejrzała, a już spała spokojnie, śniąc o Hogwarcie, magii i przedziwnych stworzeniach.

Proszę bardzo, oto oczekiwany przez niektórych od dawna rozdział. :)
Mam nadzieję, że wam się podoba. :D
Auuuuu moje palce.
Ściskam serdecznie.
~ Meg

sobota, 11 stycznia 2014

Przeprzszam

Cześć!

Przepraszam, że do tej pory nic nie wstawiłam, ale od kilku dni nie chce mi się przepisywać tego rozdziału.
Dobra wiadomość jest taka, że rozdział 4 jest już napisany i sprawdzony, a za niedługo go przepiszę i zabiorę się za następny. Mam nadzieję, że się nie gniewacie. :)

Pozdrawiam was serdecznie,
Meg

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Jak wygląda moja twórczość na papierze?

Cześć!
Zgodnie z waszym życzeniem, wstawiam wam parę fotek mojego zeszytu. :)
Dwa ostatnie zdjęcia to mały spoiler, za co bardzo was przepraszam.
Mam nadzieję, że wam się spodobają. :)
Pozdrawiam,
Meg










Sowa 2

Po raz kolejny gdy siedzisz i czytasz tego bloga, u twoich stóp ląduje szara sowa. W liście, który przyniosła, jest napisane:

Cześć!
Mam do Was pytanie. Czy chcielibyście obejrzeć kilka fotek zeszytu z oryginałem mojej historii? Jeśli tak to piszcie w komentarzach, 3 komentarze na tak = post ze zdjęciami. ;)

Pozdrawiam,
Meg

sobota, 4 stycznia 2014

Wyjaśnienia - Czyli dlaczego nie piszę notek.

Cześć!
Witam was ponownie, i przepraszam, że nie pisałam nic od jakiegoś czasu. Pewnie część z was zastanawia się (albo i nie :D) dlaczego, bardzo chętnie odpowiem wam na to pytanie. Z prostych powodów. Ogarnęło mnie białe szaleństwo! :) Przez tydzień byłam na nartach z kuzynką i jej rodzicami, ale teraz obiecuję, że postaram się nadrobić moją nieobecność. :)
Pozdrawiam serdecznie!
~ Meg